Photobucket

Pomoc

Za oknem dzień co raz dłuższy, jednak pogoda iście jesienna sprawia, że melanchonijno-refleksyjny nastrój może się udzielać. Tym bardziej, że jest nad czym myśleć ... 
Na pewno nic odkrywczego nie znajdzie się w stwierdzeniu, że pieniądze rządzą światem - wiedzą o tym wszyscy, zarówno mali jak i Ci więksi. Już od najmłodszych lat, a w zasadzie wraz z mlekiem matki mamy wpojoną tę zasadę - szczególnie obecne pokolenie, wychowywane w dobie wielkiego boomu elektronicznego. Dążenie za wszelką cenę do bogactwa to standard, jednak czy taka droga jest konieczna do szczęścia? Owszem nieograniczony budżet to w zasadzie podstawa każdego sukcesu, na ten temat mogą coś powiedzieć kibice oraz działacze wrocławskiego Betardu. Po tym jakże górnolotnym, patetycznym wstępie przejdźmy do tonu bardziej przyziemnego charakteryzującego sport - "czarny sport". 

30 maja, roku Pańskiego 2010. Około godziny 14 nad duchową stolicą Polski (czytaj Częstochowa) poczęły się głębić czarno-szare chmury to zły zwiastun. Po kilkunastu minutach na maskach samochodów pojawiają się pierwsze krople deszczu, z czasem zaczyna padać co raz mocniej. Nerwowo zaczynam krążyć po przedpokoju spoglądając za okno z nadzieją, że Bóg tym razem zlituje się nad Częstochową i dane mi będzie zobaczyć zmagania żużlowców pod Jasną Górą. Opatrzność Boża zdaje się być wielka, a prośby moje zostały wysłuchane. Niemniej jednak cały czas nad słynną frytkową aleją i innymi lokalnymi przybytkami rozciągają się ciemne chmury, z których w każdej chwili może spaść - przeklęty w tym sezonie przez żużlowców deszcz. Cóż mimo niezbyt rozpieszczającej pogody, czas ruszyć na stadion. O dziwo mimo niezbyt atrakcyjnej aury na Olsztyńską według oficjalnych rachunków wybrało się ok. 8 tysięcy sympatyków "czarnego sportu". Mimo wszelakich przeciwności losu - pogody, oraz zmasowanej akcji "fanów" częstochowskiego sportu wymierzonej w Włókniarza. W autobusach MPK, tramwajach i innych miejscach gdzie widniały reklamy zapraszające na żużlowy stadion, zostały zaklejane - bądź po prostu przekreślane z wymownym dopiskiem "ODWOŁANE". Rzekomym powodem odwołania spotkania miały być problemy z studzienkami kanalizacyjnymi na stadionie, które ponoć miały "zalać" stadion. O dziwo system melioracyjny na stadionie potrafił "wytrzymać" bez szwanku w dobie wielkiej powodzi, a zawiódłby w okresie gdy słońce nieśmiało wyglądało za chmur? Dla mnie to co najmniej niezrozumiałe ... ale w sumie czemu się dziwić. W "świętym mieście" zawsze były problemy natury kibicowskiej, czy to na linii AZS - Raków, animozji nigdy nie brakowało ... Wystarczy napomnieć, że dzień 30 maja miał być dniem wielkich atrakcji na Limanowskiego (gdzie mecze rozgrywa Raków) tzw. "drzwi otwarte" miały zgromadzić wielką publiczność, nawiązującą do wspaniałości Rakowa (lata 90, kiedy to "czerwono-granatowi" biegali po boiskach Ekstraklasy). Prezes Włókniarza - Marian Maślanka dość jasno dał do zrozumienia, kim mogli być owi "nieznani sprawcy" zaklejania plakatów zachęcających do przybycia na Olsztyńską. W sumie nietrudno się domyśleć, jednak nikt nikogo za rączkę nie złapał i w myśl, starożytnej łacińskiej zasady "w razie braku dowodów - wątpliwości rozstrzygać na korzyść oskarżonego". Zresztą tu nie o oskarżanie kogokolwiek mi chodzi, lecz raczej o fakt, który bardzo boli - brak jedności wśród kibiców. Jak śpiewał Muniek Staszczyk "jesteśmy z jednego miasta..." - no właśnie ... częstochowscy "kibice" chyba nie zdają sobie z tego sprawy. Zamiast razem się wspierać, toczą boje, tworząc jakieś chore animozje. Sport w swej filozoficznej myśli, ma łączyć, jednoczyć ludzi - a nie dzielić. Myślę, że nie tylko w Częstochowie jest taka sytuacja, więc mały apel do kibiców - JEDNOCZMY SIĘ! 
Wkraczam na stadion ... uszczęśliwiony widokiem szlaki oraz specyficznym zapachem metanolu, którego wdychanie powoduje w moim organizmie niepowtarzalnego "kopa", szukam swojego miejsca. Niemniej jednak chwilę przed rozpoczęciem zawodów, w zasadzie tuż przed samą prezentacją, głos zabiera spiker. Myślę sobie pewnie standardowo zakończy się na podaniu przez spikera dwójki juniorów (w tym przypadku Janowskiego oraz Woffindena) no i zapowiadanej przez trenera Jana Krzystaniaka zmiany w szeregach gospodarzy (Krzysztofa Słabonia miał zastąpić Rafał Szombierski, o którym zresztą też postaram się coś powiedzieć). Myślę, że nic mnie nie zaskoczy, więc raczej staram się wypatrzeć kolegę, który miał zająć miejsce obok. Spiker jednak zaczyna w dość pragmatyczny sposób : "- Proszę wyciągnąć długopisy i programy, dziś będzie sporo kreślenia". No do diaska co się mogło stać? Znów pyły wulkaniczne z Islandii i ktoś nie mógł przyjechać? A może Maciek Janowski utknął w Czechach, gdzie miał eliminację do DMŚJ? 
Nic z tego. Ku ogromnej radości "biało-zielonych" fanów spiker wypowiada "za Kennetha Bjerre, pojedzie dzisiaj Patryk Malitowski. Patryk Malitowski w miejsce Kennetha Bjerre". 
Osz, cholercia! Jaki może być powód absencji Kenia? Momencik ... i wszystko staje się jasne. Nie od dziś wiadomo, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o PIENIĄDZE! 
Urodzony w Esbjergu żużlowiec chyba lubi oglądać polskie filmy, bo powiedzenie "Kasa misiu, kasa" z filmu Janusza Zaorskiego, pt. "Piłkarski poker" nie jest mu obce. To zresztą nie pierwsza sytuacja w karierze zawodnika z kraju Hamleta, jak trudnym pracownikiem jest Kenneth Bjerre w przeszłości mogły się przekonać kluby z Rzeszowa oraz Gdańska. Teraz przyszedł czas na drużynę z Dolnego Śląska ... Duńczyk to aktualny lider cyklu Grand Prix po trzech eliminacjach (Leszno, Goeteborg i Praga) wyprzedza naszych reprezentantów - Jarosława Hampela i Tomasza Golloba. Czy "Keniowi" odbiła sodówka, a raczej wódka z redbullem, owej mieszanki wielkim fanem jest wrocławski "pupil"? 
Ojciec zawodnika, a jednocześnie jego menadżer - Ivan Bjerre twierdzi, że pani prezes Krystyna Kloc jest winna 26-letniemu żużlowcowi około 200 tysięcy złotych. Rodzina Bjerre odmówiła przyjazdów na mecze do Wrocławia dopóki należność nie zostanie spłacona. Tym samym rozpętała się wielka wojna, bowiem działacze z Wrocławia na czele z panią prezes twierdzą, że aktualny lider klasyfikacji przejściowej Grand Prix złamał warunki umowy! Bowiem zawodnik nie miał prawa odmówić przyjazdu na mecz, sytuacja to iście niespotykana w drużynie Marka Cieślaka, bowiem to pierwsza w historii sytuacja, gdy żużlowiec odmawia WTS-owi startu w meczu z powodu zaległości finansowych. Inna sprawa, że Bjerre znany jest z tego, że w przeszłości stawiał już polskiemu pracodawcy równie drastyczne ultimatum. Przed rokiem nie mógł doczekać się zaległych pieniędzy od szefów Wybrzeża Gdańsk i odmówił przyjazdu na mecz z Unibaksem Toruń.
- Oni ciągle obiecują i obiecują. Ostatni raz z władzami klubu rozmawiałem w piątek, powiedziałem, że Kenneth nie pojawi się na torze, dopóki zaległości nie zostaną uregulowane. Wcześniej widocznie byliśmy zbyt delikatni - przyznał Ivan Bjerre na łamach portalu sporten.dk.
Sporo do myślenia dała mi wypowiedź pomeczowa Maćka Janowskiego, młodzieżowiec wrocławskiej drużyny. 
- Kenneth trochę nas zawiódł, że nie przyjechał. Wszyscy mamy podobną sytuację do niego, a mimo to przyjechaliśmy walczyć. Trochę nie fajnie się zachował, ale to już jego problem. Walczyliśmy, jak mogliśmy - podkreśla Janowski.
No właśnie skoro pozostali zawodnicy Betardu również mają takie problemy, to nasuwa się pytanie - czy tylko filigranowy Duńczyk ma przysłowiowe "muchy w nosie"? Na pewno Bjerre stanowi swoisty ewenement w świecie speedwaya. Jak potoczy się dalej sytuacja duńskiego "wojownika"? Czas pokaże, póki co wydaje się, że żadna ze stron nie odpuści. 


O tym jak ważna jest kasa można było przeczytać powyżej. Teraz trochę bardziej optymistyczny akcent, bo o tym jak bez kasy można przetrwać. O tym, że wiara w ludzi może przenosić góry. 
O problemach finansowych częstochowskiego Włókniarza słyszał z pewnością każdy. Zaczęło się jeszcze przed rozpoczęciem ubiegłorocznego sezonu, kiedy to Greg Hancock oraz Nicki Pedersen nie zgodzili się na renegocjowanie kontraktów, bowiem warunki proponowane dla odpowiednio - Indywidualnego mistrza świata z 1997 roku, oraz trzykrotnego mistrza świata - były nie do zaakceptowania. Niemniej jednak w ostateczności prezes Marian Maślanka zorganizował fundusze dla dwójki mistrzów (nie obyło się bez cięć) i objechali oni pod Jasną Górą cały boży sezon. Efektem czego było zdobycie przez częstochowskie "Lwy" brązowego medalu. Na pewno jednak inaczej sprawę widzieli działacze klubu spod Jasnej Góry kontraktując w 2008 roku mistrza świata - Nickiego Pedersena. W perspektywie zatrudnienia Duńczyka rozciągały się przed nimi niewątpliwie lata świetlanych sukcesów. Jak się skończyło? Każdy dobrze wie, przez dwa lata Włókniarz zdobył tylko jeden medal (w dodatku brązowy), a finanse klubowe mocno ucierpiały za opłacanie swoistego dream teamu (w 2008 - Hancock, Pedersen, Richardson, Ułamek, Gapiński w 2009 już bez Ułamka), który okazał się pewnego rodzaju niewypałem. Nie tylko nie było sukcesów sportowych, a co najgorsze budżet klubu został zrujnowany. Po zakończeniu zeszłorocznych zmagań Hancock, Pedersen, Richardson i Gapiński  stwierdzili, że w takich warunkach pracować oni nie będą, mimo iż jeszcze kilka miesięcy wcześniej każdy "kochał" Częstochowę miłością platoniczną i był z miejscowym klubem "na dobre i na złe". Marian Maślanka stanął po raz kolejny przed nie lada wyzwaniem, musiał nie tylko zaciekle walczyć o potencjalnych sponsorów dla jego ukochanych "Lwiątek", ale myśleć również o montowaniu składu na nowy sezon, w zasadzie od podstaw. Pozyskanie nowych sponsorów w dobie kryzysu gospodarczego było zadaniem bardzo trudnym i niestety nie udało się go zrealizować (Włókniarz ciągle nie ma sponsora głównego, tytularnego). Nie było pieniędzy w zasadzie na nic, tym bardziej na transfery i zakontraktowanie światowej klasy zawodników. Co prawda na Olsztyńskiej pozostał Tai Woffinden, który stanowił swoisty fundament w budowaniu nowego oblicza częstochowskiego "czarnego sportu". Jednak po za nim, nie było na prawdę nikogo ...
Pierwszym "łupem" z polowania na rynku transferowym okazał się Rune Holta, który bardziej z konieczności zasilił szeregi "biało-zielonych" (w Gorzowie było już dwóch jeźdźców z Grand Prix - Gollob oraz Pedersen, a główny sponsor norwega z polskim paszportem postawił mu niejako ultimatum, że ma wracać do Częstochowy, gdzie startował w latach (1999-2005)). W ślad za popularnym "Ryśkiem" poszli inni zawodnicy - Peter Karlsson, Krzysztof Słaboń, Christian Hefenbrock, Jonas Davidsson i Rafał Szombierski.
Dwójka ostatnich to szczególne osobistości. Kiedy w na przełomie grudnia-stycznia prezes Maślanka pertraktował z 26-letnim Szwedem, wielu pukało się w głowę i wymownie kręciło głową. Młodszy z braci Davidssonów miał za sobą fatalny sezon w lidze polskiej, reprezentujący barwy "Gryfów" z Bydgoszczy był najgorszym obcokrajowcem w całej Ekstralidze. 50 tysięcy - to cena jaką bydgoska Polonia zażyczyła sobie za wypożyczenie Szweda do Częstochowy. Kwota pozornie niewielka jak na najbogatszą ligę świata, jednak dla borykających się z problemami finansowymi częstochowianami była niemałym wyzwaniem. Prezes Maślanka z niemałym bólem stwierdził, że nie ma pieniędzy na zakontraktowanie Jonasa i jeżeli nie wyłoży własnych funduszy na wypożyczenie, to nie dane mu będzie ścigać się z Lwem na plastronie. O dziwo, team Davidssona "dorzucił" się do wypożyczenia i Jonas mógł złożyć podpis na kontrakcie z częstochowskim klubem. Kibice z Bydgoszczy cieszyli się, że wreszcie pozbyli się "zapchajdziury" ze swojego składu, natomiast pod Jasną Górą panowała konsternacja, czy aby zakontraktowanie Szweda to dobry krok. Każdy interesujący się "czarnym sportem" chyba potrafi odpowiedzieć na pytanie, która ze stron na tym skorzystała? 
Jeśli nie, to pozwolę przytoczyć sobie pewne statystyki - w dotychczasowych czterech rozegranych spotkaniach (zarówno przez Włókniarz i Polonie). Jonas Daviddsson na swoim koncie zgromadził 37 punktów (co daje 9.25 na mecz), z kolei nowa druga linia bydgoskiej Polonii - Denis Gizatulin oraz Robert Kościecha mają w swoim dorobku 26 punktów (6.5 na mecz). Teraz na pewno kibice "Gryfów" zastanawiają się czy nie lepiej było dać Davidssonowi drugą szansę? Marian Maślanka wierzy w ludzi i póki co mu się to opłaca, 26-letni Szwed to najlepszy przykład na to, jednak nie jedyny.
W dużo gorszej sytuacji był Rafał Szombierski ... (o tym jednak w dalszej części, teraz zmykam na myślę, zasłużony odpoczynek - w końcu długi weekend).






| Drukuj to! edit post
0 Response to 'Żużlowa paplanina, czyli o speedwayu słów parę ...'

Prześlij komentarz

Reklama